Gustaw Boraks urodził się w 1900 roku w Wieluniu, w czasie wojny znalazł się z rodziną w getcie w Częstochowie. Wywieziony do Treblinki, pracował tam jako fryzjer, uciekł w czasie powstania 2 sierpnia 1943 r. Po wojnie mieszkał w Łodzi, w 1950 r. wyjechał do Izraela.
We wrześniu 1942 wywieźli nas do Treblinki w zamkniętym, bydlęcym wagonie. Żonę i dzieci zabrali do baraku do rozebrania się, nam mężczyznom kazali się rozebrać na placu i psy miały nas gonić do gazu. Dzieci i żony więcej nie widziałem [Ruty Boraks i synów: Pinchasa i Josefa]. Wtedy Niemcy zaczęli wołać, ze potrzebują 25 fryzjerów. Kto jest fryzjerem – nich podniesie rękę. Ja nie podniosłem ręki, nie chciałem dalej żyć, bo wiedziałem, że już nie mam ani żony ani dzieci. Wtedy znajomy fryzjer z Częstochowy powiedział Niemcowi, że ja jestem dobrym fryzjerem. Niemiec uderzył mnie kolbą za to, że nie podniosłem ręki.
Dostałem inne ubranie i zaprowadzili mnie z innymi do sortowni, bo mieliśmy sortować ubranie po zagazowanych. Każdy z nas dostał numer i opaskę. Były dwa rodzaje opasek – czerwone i niebieskie. Ci, którzy mieli czerwone opaski, prowadzili kobiety z wagonów do rozbieralni, i jeśli któraś kobieta nie chciała się dobrowolnie rozebrać, to oni zdzierali z niej ubranie. Ci, którzy mieli niebieskie opaski, strzygli kobiety przed śmiercią. Kobiety były przy strzyżeniu nagie. Jeśli któraś miała krótkie włosy, tośmy jej nie strzygli.
Ja dostałem niebieską opaskę. Zaraz pierwszego dnia spotkałem moją szwagierkę z dziećmi. Gdy mnie zobaczyła, padła mi na szyję z płaczem. Objęliśmy się. Widział to „Lalka” i zaczął wołać, bym wyznał, co jej powiedziałem, i żebym się też rozebrał, że zginę razem z nią. Drugi SS-man, nazywał się Suchomil, odezwał się, że szkoda mnie zabić, bo jestem dobrym fryzjerem i mogę jeszcze pracować. „Lalka” się zgodził i tak zostałem uratowany.
Strzygłem kobiety na 5 minut przed śmiercią ich. Te krzyki i płacze! Nigdy tego nie zapomnę. Dzieci czepiały się rąk matek i płakały. Taki był krzyk, że jeden drugiego nie słyszał.
Wszystkie kobiety z Polski wiedziały, że idą na śmierć. Pytały, czy „to długo trwa”. Rzucały ręczniki, które im dawano. Natomiast kobiety z innych krajów, np. z Czechosłowacji czy Wiednia, wierzyły, że będą tu pracowały, a starsze będą się zajmować dziećmi. Brały spokojnie mydło i ręcznik i szły do gazu.
Strzygłem je nożyczkami. Najstraszniejsze było dla mnie, gdy znałem kobiety, które musiałem strzyc. Zdarzało się, że była to sąsiadka, znajoma czy krewna. Poznawały mnie i płacz i krzyk był nie do opisania. Nic im nie mogłem pomóc. Z Treblinki uciekłem podczas powstania dnia 2 sierpnia 1943 roku.
(Na podstawie: Archiwum Yad Vashem, relacja AYV O.3.3061)